Powtarzała sobie w myślach: „ dam radę, muszę”. Obok siedział wujek Mirosław, starszy brat ojca. W skupieniu przeglądał program uroczystości i na głos odczytywał nazwiska przedstawicieli rządu, posłów, znanych polityków, z którymi mieli się spotkać na cmentarzu w Katyniu. Ona słuchała. Miała to być wielka, honorowa uroczystość.
Jechała, by zobaczyć drogę, jaką przebył jej dziadek. Zobaczyć na własne oczy i poczuć to, co musiał przeżyć Karol Świszczewski – duma rodziny, zamordowany przez komunistów w 1940 roku w Katyniu. Z pociągu przesiadła się do autokaru. Spoglądała z zaciekawieniem przez szybę. Widziała wysportowaną sylwetkę dziadka znaną ze zdjęć, widziała go oczyma wyobraźni, jak 80 lat temu szedł z polskimi oficerami, duchownymi, policjantami. Mijając przydrożne domy, zastanawiała się, jak wyglądały ostatnie chwile jego życia. Czy wiedział? Czy się bał? Co myślał? I ten moment strzału. A po nim głucha cisza. Katyński Las wywarł na niej ogromne wrażenie. Mówi o spokoju wysokich drzew. Ścieżka prowadząca na cmentarz wydawała się zbyt długa. Serce zabiło mocniej, gdy jej oczy wypatrzyły alfabetycznie oznakowane marmurowe tablice upamiętniające ofiary. W pewnym momencie zatrzymała się – porucznik Karol Świszczewski. „Jest, to tu” – ucieszyła się.
Pani Danuta siedzi w swoim drawskim domu przy stole i patrzy na rozłożone na nim stare fotografie, odwraca je i ogląda opisy. Próbuje ukryć wzruszenie.
Dziadek Karol
- Mój dziadek był porucznikiem rezerwy Wojska Polskiego batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza ,,Kleck” - zaczyna opowieść. Otwiera grubą teczkę z dokumentami i czyta:
„ Urodził się 5 listopada 1903 roku w Mińsku Litewskim. Po wybuchu I wojny światowej wyjechał z rodzicami do Moskwy, potem do Riazania. Na wieść o tworzeniu I Korpusu Polskiego wstąpił do niego. Służył w Pobrujsku. Działał wówczas w Tajnej Organizacji Wojskowej. W maju 1920 roku wstąpił do Wojska Polskiego. Przydzielony początkowo do sekcji defensywy 4 armii, po inwazji bolszewickiej przeniesiono go do 216 Pułku Artylerii Pieszej. Po zdaniu matury ukończył kursy medyczno-pedagogiczne i 1 grudnia 1923 rozpoczął pracę w roli nauczyciela w szkole w Czernichowie. 28 sierpnia 1925 roku zdał egzamin uzupełniający dla czynnych, a niewykwalifikowanych, nauczycieli szkół powszechnych. Został kierownikiem szkoły w Talminowiczach. Pracował przed wybuchem wojny w szkole powszechnej w Niedźwiedzicach. 4 czerwca 1927 roku ożenił się z Emilią Mańkówną.”
Łapie oddech, odkłada plik papierów i tłumaczy nam, że lepiej wszystko zapisywać. Daty, nazwy, miejsca – to ważne. A zapamiętać trudno. Co innego historie opowiadane przez babcię.
- Mówiła mi, że dziadek zakupił kiedyś maselnicę, tylko po to, by uczyć chłopów robić masło. Chciał spróbować w swoim życiu dosłownie wszystkiego, niespokojny duch. Każdy w rodzinie powtarzał, że pod tym względem jestem niego podobna – mówi z lekkim uśmiechem na twarzy. Dowiadujemy się jeszcze, że pracował społecznie w straży pożarnej i był komendantem Związku Strzeleckiego w Niedźwiedzicach. Szczegóły biografii odsłaniają kolejne dokumenty, na przykład dziennik babci:
„W 1926 roku był na ćwiczeniach rezerwy w 82 Pułku Piechoty, a w następnym roku w 34 Pułku Piechoty. W 1928 roku ukończył pięciotygodniowy kurs instruktorski Przysposobienia Wojskowego w Słonininie . W 88 Pułku Piechoty otrzymał stopień instruktora. Był słuchaczem skróconego kursu podchorążych rezerwy w Szkole Podoficerów Zawodowych Piechoty nr 8.
Kurs ukończył z wynikiem dobrym i tytułem plutonowego podchorążego. 1 września 1929 roku został podporucznikiem rezerwy. 21 marca 1933 roku przeniesiono go do 80 Pułku Piechoty w Słominie. Dowódca batalionu mjr Adam Smyk pisał o nim tak: ,,Charakter zrównoważony. Poczucie honoru i godności osobistej duże. Ambitny, siła woli duża. Pilny, sumienny i obowiązkowy. Duże poczucie dyscypliny. W stosunku do przełożonych lojalny. Ruchliwy, fizycznie na trudy wytrzymały. Wymowa dobra. Posiada Państwową odznakę Sportową. Myśli szybko i logicznie. Pamięć duża. W nowych warunkach orientuje się dość dobrze. Do rygoru przyzwyczajony. Nadaje się na dowódcę plutonu strzeleckiego. Ogólna ocena: dobry.” W 1937 roku przeniesiono go do baony Korpusu Ochrony Pogranicza ,,Kleck”. 19 marca 1939 roku został porucznikiem. Dołączył 3 lub 4 września 1939 roku do 96 Pułku Piechoty 38 Dywizji Piechoty, która walczyła między innymi koło Lwowa. 19 września otrzymała rozkaz przebicia się do Lwowa. 20 września po walkach pod Borzuchowicami i Zamarstynowem została rozbita. Prawdopodobnie wówczas dostał się do niewoli rosyjskiej. Jego nazwisko znajduje się na liście jeńców wojennych, których NKWD ZSRR przekazało do dyspozycji NKWD w Smoleńsku. Wywieziony z Kozielska prawdopodobnie transportem XI z 17 kwietnia lub XII z 19 kwietnia 1940 roku do Lasu Katyńskiego. Tam go zamordowano.” Skarb rodzinny
Pierwszą wiadomość od męża pani Emilia otrzymała 22 listopada 1939r. z Kozielska. W grudniu przyszły dwie krótkie kartki, jedna w języku rosyjskim. Karol martwił się o żonę i dzieci, prosił o przesłanie ich zdjęć. Ostatni jego list był przeczuciem zbliżającej się śmierci. Napisał:
„Wybieram się do matki, spotkam się z nią na Rossie.” (przyp.red. jest to cmentarz w Wilnie).
- Babcia była wtedy w ciąży, przeniosła się z dwójką chłopców do swojego rodzinnego domu w Łochoźwie . Dziewczynka urodziła się jako trzecia tuż przed wysiedleniem rodziny do Kazachstanu i zmarła po trzech lub czterech dniach – wspomina pani Danuta ze smutkiem. Scenariusz rodziny Świszczewskich był typowym losem Polaków: dostali niecałą godzinę na spakowanie rzeczy, dalej jazda w bydlęcym wagonie do Kazachstanu. Rosjanie postawili sprawę jasno - pojadą wszyscy, albo zabiorą tylko dzieci. Sześć lat pracowali przy budowie kolei. Pani Emilia przeczuwała, że mąż nie żyje, jednak nie miała o nim oficjalnych informacji. Jego listy przechowywała jak święte relikwie, by nie dostały się w ręce wroga.
- To dziwne, ale babcia wspominała ten czas z uśmiechem, żartowała, jakby opowiadała o jakimś filmie, a nie o tragicznym życiu swojej rodziny. Nie pamiętam, by w ogóle kiedykolwiek narzekała – emocjonuje się pani Danuta.
Gdy wojna się zakończyła, trafili jako repatrianci do Drawska Pomorskiego. Udało się przetrwać piekło niewoli, udało się zachować listy Karola. Przewieźli je, chroniąc podczas dalekiej podróży.
Siostry dziadka Janina i Anna zaczęły poszukiwania, napisały do Polskiego Czerwonego Krzyża w Anglii. Otrzymały wiadomość:
„W odpowiedzi na list Pani z dnia 7.8. br. z żalem donosimy, że na liście zaginionych bez wieści w Kozielsku figuruje ppor. Karol Świszczewski. Reszta osób, o które Pani zapytuje w ewidencji naszej nie figuruje, lecz rozpoczęliśmy poszukiwanie o pozytywnym wyniku, którego natychmiast Panią zawiadomimy.”
- Listy dziadka są rodzinnym skarbem. Można byłoby je oddać do muzeum, ale tam byłyby tylko świadectwem o obcym człowieku, a on jest wciąż nam bliski i ważny, dbamy o jego pamięć – przekonuje nas pani Danuta i dodaje:
- Jak babcia żyła, trzymała je w swoim domu, później przejął je mój ojciec, a po jego śmierci trafiły do mnie, gdy mnie zabraknie, zadba o nie mój syn – Krystian.
Nieustająca pamięć
Zbigniew Świszczewski – ojciec pani Danuty był prezesem Związku Sybiraków, który miał swój Zarząd Terenowy w Drawsku Pomorskim. Należał także do Związku Rodzin Katyńskich.
- Dbał o tę pamięć, tak mnie wychował, myślę, że przez całe życie brakowało mu ojca. Nie miał szansy go zapamiętać, bo był wtedy małym chłopcem. Pamiątki po nim miały dla niego ogromne znaczenie – wspomina pani Danuta i nieśmiało się uśmiecha, gdy jej mąż z przekonaniem opisuje teścia jako człowieka zaangażowanego w budowanie zbiorowej pamięci o Polakach prześladowanych przez rosyjskich komunistów.
- Z jego inicjatywy powstało wiele miejsc pamięci, np. Krzyż Sybiraka czy Obelisk. Cechowała go odpowiedzialność, bardzo się w to wszystko angażował. Chciał, by inni, także młodsi, poznali historię przodków – włącza się do rozmowy mąż kobiety.
Pani Danuta pierwszy raz o zbrodni w Katyniu usłyszała jako dziecko.
Podsłuchała rozmowę babci z księdzem. Jemu Rosjanie też zamordowali kogoś z rodziny.
- Szeptali do siebie, pomyślałam wtedy, że to musi być jakaś ważna tajemnica – stara się opisać tę chwilę. - W każdym razie długo przyszło nam czekać, by znalazło się miejsce w podręcznikach historii dla takich polskich bohaterów jak mój dziadek. Cieszę się, że były minister obrony narodowej Bogdan Klich awansował go na kapitana –puentuje. Chwilę po tragedii
Uroczystość miała się odbyć o godzinie 11:00, miał przylecieć prezydent Lech Kaczyński. Najpierw miał podejść pod krzyż prawosławny i tam złożyć wieńce.
- Staliśmy zniecierpliwieni, jeden z dziennikarzy zapytał jakiegoś człowieka w płaszczu, dlaczego musimy czekać, skąd to opóźnienie? Po chwili wszystko wiedział, powiedział o katastrofie lotniczej polskiego samolotu. Pomyślałam, że to niemożliwe, że to nie mógł być samolot, w którym leciał prezydent. Zauważyłam posłankę Szczypińską. Rozmawiała przez telefon i płakała. Pan Pospieszalski z ambasadorem powiedzieli przez mikrofon o katastrofie, o tym że prawdopodobnie nikt nie przeżył. Zaczęliśmy się modlić. Po odmówieniu różańca dotarła kolejna wiadomość - wszyscy zginęli. Jedni płakali, inni stali, milcząc, po prostu w szoku. Na specjalnie przygotowanych dla gości krzesłach pojawiły się kwiaty z czarną wstążeczką. Usłyszeliśmy dźwięk dzwonu. Dla wszystkich nagle zatrzymał się świat. Było dużo zadumy, spokoju i takiego odczucia tragedii - wspomina pani Danuta.
Po mszy wszyscy zostali przewiezieni do Smoleńska, każdy chciał jak najszybciej wrócić do domu.
W drodze powrotnej rozmawiano o kolejnych ofiarach tragedii. Co chwilę ktoś przychodził z nowymi wiadomościami. To nie był ten sam pociąg. To nie był scenariusz podróży, o którym marzyła. Czekała na osobistą wyprawę po torach pamięci, tymczasem cały kraj był pogrążony w żałobie, żałobie narodowej. Czas zacisnął pętlę ponownie.
- Nie można sobie od tak powiedzieć, że ktoś tam się uparł na te cmentarze. Przecież na tych cmentarzach leżą członkowie naszych rodzin – Polacy. To nie jest obojętne, w jaki sposób zginęli – żali się pani Danuta, myśląc o komentarzach tych, którzy „mają dość opowieści o Katyniu i Smoleńsku”. Podkreśla, że w książkach króluje statystyka, „najczęściej piszą, że około 20 tys. zamordowanych”. Nie chce, by jej dziadek był jedynie cyfrą w podręczniku do nauki historii. - W życiu każdego człowieka przychodzi taki czas, gdy chce poznać swoje korzenie. I to jest ważne, żeby te korzenie mieć i żeby o nich pamiętać. Jest to nasza przeszłość, przez nią jesteśmy narodem - mówi z dumą.
Adriana Cybulska, Amelia Ciosmak
Tekst opowiadający o tym, jak ważna jest pamięć i tożsamość został napisany przez licealistki z Kalisza Pomorskiego. Autorki na co dzień piszą do szkolnej gazety „Kontrast”.
Formy reportażu uczyły się w ramach ćwiczeń dziennikarskich przewidzianych w projekcie „Biblioteka – tu można więcej” ( projekt drawskiej biblioteki, dofinansowany z Programu MKiDN) zorganizowanych przez opiekuna Aleksandrę Radecką .
1. Pani Danuta Sycz pokazuje dokumenty związane z historią dziadka. |
2. List z Czerwonego Krzyża rozwiał wątpliwości i zabrał nadzieję. fot. A. Ciosmak
|